Borelioza to nie przelewki
Czy widzieliście kiedyś kogoś faktycznie dotkniętego ostrą boreliozą? Ja widziałem. Młoda dziewczyna tuż przed maturą, córka znajomych. Trenowała siatkówkę, miała plany i marzenia z tym związane. Borelioza akurat u niej rzuciła się na kolana. W gorsze dni trzeba ją było podtrzymywać, by mogła dojść do ubikacji. Marzenia o karierze sportowej do kosza. W zamian pojawiły się nowe – normalnie funkcjonować bez ostrego bólu przy każdym kroku. Człowiek chory inaczej postrzega rzeczywistość, poziom pragnień i ocen się drastycznie zmienia.
Naturaliści kontra Humaniści
Wróćmy do naszego sporu. Obrońcy naturalnego porządku (na potrzeby tej dyskusji nazwijmy ich z braku innego określenia, mało precyzyjnie, ale za to skrótowo – „Naturaliści”) powiedzą: nie trzeba zwalczać kleszczy czy komarów. Wystarczy się przed nimi zabezpieczyć. Wtedy człowiek bezpieczny, a natura nienaruszona. Ale wtedy strona stająca bardziej po stronie zdrowia i – powiedzmy to szczerze – wygody człowieka (nazwijmy tę grupę równie nieprecyzyjnie „Humanistami”) odpowie: Zaraz, tak można rozumować w kontekście pojedynczej osoby a nie populacji. Przecież nie sprawimy wcale, by każdy wchodzący do parku się spryskał repelentem. Oczywiście można powiedzieć – jego wina, jago problem. Ale czy aby fakt, że potrafimy się pochylać i pomagać najsłabszym nie jest wyznacznikiem naszego człowieczeństwa? Powinniśmy myśleć o innych, czy „niech sobie radzą sami”?
A co na to Zawodowcy?
Wprowadźmy jeszcze jedną podgrupę w tym sporze, prócz „Naturalistów” i „Humanistów”. Niech to będą osoby, które z racji swojego zawodu, wykształcenia lub wiedzy poruszają się sprawniej w tym temacie. Na potrzeby tej dyskusji nazwijmy ich „Zawodowcami”. Oni zapewne zapytają: A o co nam globalnie chodzi? Czy nie o to, by zapewnić bezpieczeństwo ludziom przy jednocześnie najmniejszej możliwej ingerencji w przyrodę? Zadajmy sobie więc pytanie: kiedy MNIEJ ingerujemy w środowisko? Zwalczając komary i kleszcze np. w parku czy używając osobistych repelentów? Wbrew intuicji, odpowiedź wcale nie jest taka oczywista i sprowadzi się do skali.
Repelenty czy odkomarzanie?
Jeśli porównamy ilość chemii dostarczonej do środowiska przy zabiegu odkomarzania parku do ilości, którą się spryskujemy odpowiedz wydaje się oczywista. Ale jeśli powiemy, że odkomarzanie to jednorazowy zabieg a repelent trzeba stosować przy każdym wyjściu do parku i przemnożyć przez populację ludzi wchodzących w to miejsce, to odpowiedz już będzie zupełnie inna. Pamiętajmy, że repelenty zwykle mają zdecydowanie większe stężenia substancji aktywnych niż środki biobójcze a pryskając nimi swoje ubranie, czy skórę dostarczamy środowisku porcję chemii. To przecież nie znika. Kiedy umyjemy się i wypierzemy ubranie, wtłoczymy to przez kanalizację do rzek. Czy zatem, jeśli wszyscy zaczniemy się chronić repelentami, to będziemy dla środowiska bezpieczniejsi? Niestety, przy tej skali jest odwrotnie. Oczywiście tu „Naturalista” szybko dopowie: „nie ma tego tematu, przecież wszyscy się nie pryskają repelentami”. Na co błyskotliwy „Humanista” odpowie: „Więc nie wszyscy są bezpieczni. Dlaczego bardziej dbasz o bezpieczeństwo kleszcza niż człowieka?”
Potrzebny kompromis
Może trzeba wskazać takie miejsca, gdzie przyroda jest gospodarzem (np. las) oraz takie, które są dedykowane dla człowieka (np. park, czy skwer). Jednych nie ruszać, a w drugich zapewnić bezpieczeństwo i wygodę człowiekowi? To się wydaje sensowne, w końcu parków nie ma aż tak dużo, by to zaburzyło ekosystem. Wtedy nasz park czy ogródek staje się swoistym „rezerwatem” dla ludzi, gdzie są chronieni i mają pierwszeństwo nad owadami. „Naturaliści” jednak podniosą kolejny argument: środek zwalczający w parku komary i kleszcze nie jest rozwiązaniem działającym punktowo na te dwa niechciane insekty, ucierpią też inne, pożyteczne i Bogu ducha winne owady, np. pszczoły. Tu niestety będą mieli rację.
Odkomarzanie w parkach
Kilka lat temu pewne duże, śląskie miasto miało taki problem. W wyniku akcji odkomarzania w parkach zginęło wiele pszczelich rodzin. Miliony tych pożytecznych stworzeń padło. Od tego momentu wspomniane miasto, a w ślad za nimi kolejne zrezygnowały z odkomarzania. To znowu na pierwszy rzut oka wydaje się końcowy i decydujący argument. Ale posłuchajmy naszych „Zawodowców”. Oni zapewne powiedzą, że zazwyczaj substancje aktywne zwalczające komary i kleszcze (np. permetryna), mają jednocześnie działanie biobójcze i repelentne (odstraszające). Specjalnie są tak dobierane. Wszystko po to, by pozbyć się niechcianych mieszkańców (komary, kleszcze, meszki), a jednocześnie ostrzec i odstraszyć pożytecznych gości (pszczoły, bąki, trzmiele). To dlatego właśnie zabiegi odkomarzania wykonuje się w nocy. Wcale nie po to, by ukryć te działania przed ludźmi, tylko by ochronić pszczoły. Rano pszczoła przylatuje na opryskany teren, repelent ją odstrasza i pszczoła leci dalej. Jest bezpieczna. To wie każdy „Zawodowiec” i żaden nie pozwoliłby sobie na oprysk w trakcie oblotu pszczół. A co zrobiło wspomniane wcześniej miasto? Ano zapewne dla oszczędności nie zatrudniło do odkomarzania „Zawodowców”, tylko zleciło to miejskiej spółce odpowiedzialnej za zieleń. Jeśli powiemy sobie, że spółka pracuje w godzinach 7-15, to wiemy, dlaczego zginęły pszczoły. Problemem nie jest sam fakt odkomarzania, tylko jego sposób.
To nie jest łatwy temat
Tak powiedzieliśmy sobie już na początku.Trzeba zważyć, co dla nas jest ważniejsze – ochrona ekosystemu przed ingerencją, czy bezpieczeństwo i wygoda człowieka. Jeśli ktoś by zapytał o to mnie – to bym zapewne odpowiedział, że bezwzględnie ważniejsze w skali makro jest bezpieczeństwo środowiska. To daje szanse przeżyć ludzkości. Unikajmy działań ingerujących w ekosystem wszędzie tam, gdzie tylko możemy. Ale w skali mikro, skali mojego ogródka i mojej rodziny – ważniejsze jest dla mnie bezpieczeństwo moich córek niż dobrostan kleszcza. Ja swój ogródek pryskam maksymalnie dwa razy w roku i temat kleszczy, a przy okazji komarów jest zamknięty. Robię to specjalnym środkiem z adjuwantem, który przykleja preparat do roślin, by deszcz go nie zmywał. To powoduje, że zwykle wystarcza jeden oprysk na sezon. Tylko w wyjątkowo deszczowe lato trzeba zabieg powtórzyć. Pamiętam, by robić to po oblocie pszczół. Pamiętam, by nie pryskać kwiatów dając szansę pracowitym pszczołom je zapylić. Mam więc pyszne jabłka i czereśnie. Nie mam kleszczy i komarów. I w mojej ocenie ingeruję tym pojedynczym opryskiem w przyrodę znacząco mniej niż spryskując się codziennie repelentem.A w tym sporze nie jestem ani „Naturalistą”, ani „Humanistą”. Jestem Zawodowcem.